To był już trzeci występ kabaretu ZYGZAK w naszej miejscowości. Po raz pierwszy mogliśmy śmiać się z ich dowcipów 11 lat temu, w rok po tym, jak postanowili rozśmieszać innych na scenach w całej Polsce. Swój pierwszy występ w Małkini mieli 11 grudnia 2014 roku. W kilka miesięcy potem występowali na VI Nadbużańskiej Nocy Świętojańskiej .
Tym razem występowali w małkińskim GOKiS w minioną sobotę - 11 kwietnia. Pomimo dość szeroko zakrojonej akcji promocyjnej na występ tego naprawdę dobrego kabaretu przyszło zalewie kilkadziesiąt osób. A szkoda, bo można się było nieźle ubawić skeczami, które dzięki temu, iż jednym z kabareciarzy jest rodowity małkiniak - Grzegorz Tomaszewski, miały wiele z Małkinią wspólnego (np. w jednym skeczy wystąpił SAMSMAK, w innym droga na Ostrów).
REKLAMA
Wspólna zabawa z publicznością trwała ponad godzinę, i ci co przyszli nie żałowali. Jak było - niech sami Wam opowiedzą. My możemy pokazać tylko kilka zdjęć z występów i zaprosić Was na kolejne "Rozmaitości Kabaretowe", które już juz za kilka tygodni ponownie zagoszczą na małkińskiej scenie w GOKiS.
Dla tych, którzy lubią wspomnienia mamy tekst po pierwszych występach kabaretu ZYGZAK , który na łamach naszego MSI zamieściliśmy 14 grudnia 2014 roku.
ZYGZAKIEM po Małkini, czyli krótka historia małkińskiego kabareciarza (tekst z MSI z 2004 roku)
W sobotę, 11 grudnia, mieszkańcy Małkini mieli możliwość zapomnieć o trudach dnia codziennego i „rozerwać” się na występach kabaretu „Zygzak”. Kabaret, w którego szeregach występuje rodowity małkinianin, wystąpił w Gminnym Ośrodku Kultury.
„Zygzak” to młody, obchodzący w grudniu swoje pierwsze urodziny kabaret, który jak sam o sobie mówi, tworzy humor jak najbardziej odchylony od pionu a tym samym zbliżony do poziomu.Potwierdzeniem tego faktu mogą być słowa Andrzeja Poniedzielskiego, który po obejrzeniu jednego z ich skeczy powiedział, że to "właściwa droga rozwoju, tak polskiego kabaretu, jak i polskiego parlamentaryzmu”.
Pomimo swojego młodego wieku kabaret ma w swojej kolekcji już niezłą ilość nagród i wyróżnień na różnego rodzaju festiwalach i przeglądach.
- I miejsce (w konkursie "Debiuty") X Mazurskie Lato Kabaretowe "Mulatka" 2004 w Ełku
- I miejsce na V Festiwalu Dobrego Humoru Gdańsk 2004 (zwycięstwo w kategorii młodych twórców kabaretowych)
- II miejsce na XXV Jubileuszowych Wieczorach Humoru i Satyry
w Lidzbarku Warmińskim
- II miejsce (w konkursie głównym) X Mazurskie Lato Kabaretowe "Mulatka" 2004 w Ełku
- nagroda indywidualna Janusza Majewskiego dla kabaretu Zygzak w postaci talii kart z Saddamem Husajnem za purenonsensowe poczucie humoru (festiwal "Mulatka" 2004, Ełk)
- nagroda indywidualna Janusza Majewskiego dla Pawła Urbana w postaci "dzwoneczka śmiechu" (festiwal "Mulatka" 2004, Ełk)
- wyróżnienie na I Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Kabaretowej
O.B.O.R.A. 2004 za piosenki "Rudy kudłaty" i "Zielony listek"
- wyróżnienie na Festiwalu "Trybunały Kabaretowe" Piotrków Trybunalski 2004
- wyróżnienie na Festiwal "Wyjście z cienia" Gdańsk 2004
- bonus za "piosenkę" Tańczące Mikołaje na XX Ogólnopolskich Spotkaniach z Piosenką Kabaretową OSPA - Ostrołęka 2004
Po występach udało nam się porozmawiać z Grzegorzem Tomaszewskim, jednym z członków kabaretu "ZYGZAK".
MSI – Grzegorz, czy to, że działasz w tej chwili w kabarecie to przypadek czy zaplanowane działanie ?
G.T. - Mówią, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Jak patrzę na historię swojego życia to myślę, że faktycznie tak jest. Już w małkińskim przedszkolu recytowałem wierszyki i śpiewałem piosenki na każdej laurce. Gdzieś, w jakimś pudełku, mam jeszcze zdjęcie z Dnia Kobiet. Stoję z tulipanem w ręku i śpiewam piosenkę: „Marzec, marzec pięknie się wystroił...”. Wyglądam śmiesznie, bo ubrany byłem bardzo skromnie, tzn. - jak na tamte czasy - typowo.
MSI – Czyli już w przedszkolu bawiłeś ludzi swoimi piosenkami? Czy to nie przechodzi z wiekiem ?
G.T. - Chyba nie. Rwałem się na scenę również w szkole podstawowej i średniej. Nie trzeba mnie było do występu namawiać. Kiedy nauczycielka polonistyki (w szkole średniej) poprosiła naszą klasę o przygotowanie apelu z okazji Dnia Św. Walentego, a na dodatek dała nam wolną rękę, błyskawicznie zajęliśmy się wymyślaniem programu (razem z koleżanką Ewą – również z Małkini). Postanowiliśmy skończyć z nadętym i smętnym stylem lat 80 i zrobiliśmy coś zupełnie innego. Skecze, piosenki na podkładzie znanych utworów, typowa konferansjerka – zadziałało. Uczniom i nauczycielom tak się ten występ spodobał, że powierzyli nam później jeszcze organizację kilku innych imprez szkolnych.
Po szkole średniej myślałem nawet, aby pójść do szkoły aktorskiej, ale po konsultacjach recytatorskich w Akademii Teatralnej zrezygnowałem. Teatr a szkolne apele to zupełnie inna para kaloszy. Poszedłem na dziennikarstwo.
MSI – A jednak Ci przeszło. Bycie dziennikarzem to wymagający i trudny zawód. Bycie poważnym dziennikarzem kłuci się z bawieniem ludzi i wyciskaniem z ich oczu litrów łez. Czy nie myślałeś wtedy, że to jednak nie jest to, co chciałbyś w życiu naprawdę robić ?
G.T. – Na studiach nie zastanawiałem się nad tym. Wybrałem taką drogę swojego życia i postanowiłem się w niej realizować. Na jakiś czas zapomniałem o kabarecie. Ale chyba nie na długo. Po skończeniu studiów pracowałem jako dziennikarz w rozgłośniach radiowych, po to tylko, żeby po 7 latach stwierdzić, że dłużej nie chcę w tym zawodzie pracować. Ale te doświadczenie było mi widocznie bardzo potrzebne. Jeszcze na studiach poznałem Jacka Janowicza, niczym nie wyróżniającego się z tłumu chłopaka z Białegostoku. Ja słuchałem wykładów z Unii Europejskiej a on pisał sobie o niej skecze. Uparcie twierdził, że kiedyś założy kabaret. Po roku udało mu się to i zaczął z powodzeniem występować w całej Polsce, a ja zacząłem mu zazdrościć. W końcu poprosiłem Jacka, żeby skontaktował mnie z jakąś osobą, która bawi się w kabaret w Warszawie. Do Białegostoku było mi za daleko – pracowałem. Jacek dał mi telefon do Agaty Biłas z Kabaretu „Rybki”. Spotkałem się z nią, ale Kabaret „Rybki” nie potrzebował żadnych świeżych sił. A więc znów odłożyłem plany kabaretowe do szuflady... Jak się okazało na pół roku.
MSI – Za pierwszym razem nie udało Ci się zostać zawodowym kabareciarzem. Dziennikarstwo też Ci już nie odpowiadało. Czym się w takim razie zajmowałeś?
G.T. - W tym czasie rzuciłem radio i zmieniłem zawód. Zostałem szkoleniowcem (osoba ucząca różnych umiejętności tylko, że w firmie, a nie w szkole; no i uczniowie są trochę starsi). Po pewnym czasie odkryłem, że ta praca ma bardzo wiele wspólnego z aktorstwem. Osoba prowadząca szkolenia musi mówić wyraźnie, precyzyjnie, powinna umieć panować nad stresem i grupą. Czasem, żeby rozruszać uczestników, warto opowiedzieć jakiś żart lub zrobić coś niekonwencjonalnego. A więc szkoliłem, szkoliłem i czekałem na zrządzenie losu. I stało się. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Agata i zapytała czy nadal chcę grać w kabarecie – w tym wypadku Kabarecie „Rybki”. Nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Tego samego dnia byłem na próbie, a po kilku tygodniach stawiałem pierwsze kroki na scenie.
MSI – Brawo. Udało Ci się. Ale obecnie grasz w „Zygzaku” a nie „Rybkach”, co się stało?
G.T. - W „Rybkach” grałem 1,5 roku razem z Agatą, Pawłem Urbanem i zespołem muzyków. To była bardzo teatralna forma kabaretu, trafiająca do wąskiej publiczności o specyficznym poczuciu humoru. W grudniu 2003 r. stwierdziłem, że chcę robić zupełnie inny kabaret. No i „Rybki” się rozczłonkowały. I tak stworzyliśmy razem z Pawłem (on dał najsilniejszy impuls) Kabaret „Zygzak”, do którego dołączył Irek Popiel oraz akordeonista Marcin Maroszek (gdy Marcin jest zajęty, zastępuje go Rafał Grząka).
MSI – A skąd wzięła się tak zakręcona nazwa nowego kabaretu?
G.T. - Nazwa wzięła się z nikąd, a właściwie z głowy Irka. Później coraz bardziej zaczęła nam się ona podobać, bo okazało się, że tworzymy kabaret odchylony od pionu, który nie ma nic wspólnego z linią prostą, czyli jednym słowem - zygzak.
MSI – W „Zygzaku” jesteś od samego jego początku. Opowiedz nam w takim razie jak on powstawał, jak rodziły i rodzą się Wam nowe skecze i piosenki?
G.T. - Początki były trudne. Wiedzieliśmy, jaki humor lubimy, ale za bardzo nie wiedzieliśmy jak ten humor z siebie wydobyć. Ktoś z nas napisał jakiś tekst (najczęściej pisze Irek), ktoś miał jakiś pomysł. Postanowiliśmy pracować zespołowo. Wygląda to tak, że rzucamy hasło, a później wszyscy zamieniamy się w reżyserów i bawimy się. Tak właśnie powstają najlepsze skecze. Chętnie słuchamy również uwag naszych znajomych. Filtrujemy je i stosujemy się do tych, które uznamy za najlepsze. Bardzo ważna jest dla nas reakcja publiczności. Jeżeli wyczujemy, że publiczność nie reaguje w danym momencie tak jakbyśmy sobie tego życzyli, to później zastanawiamy się dlaczego, i – jeżeli trzeba – zmieniamy, zmieniamy, jeszcze raz zmieniamy. Pamiętam taki występ, na którym publiczność nie zareagowała na puentę, chociaż powinna J. Okazało się później, że to był mój błąd, bo odwrotnie założyłem rekwizyt i zamiast pokazać uśmiechniętą buźkę pokazałem buźkę smutną, co zupełnie zmieniło sens skeczu - reakcja publiczności nie mogła być inna. No cóż wpadki się zdarzają, nie ma co ukrywać.
MSI – Po Twoich występach na scenie widać, że bardzo lubisz robić to co robisz – rozśmieszać ludzi. Nie zestresowała Cię nawet przybyła na Twój występ rodzina - mama, siostra i wujostwo. Występy to dla Ciebie radość i chyba Cię wcale nie męczą.
G.T. – Same występy może nie, ale kabaret to jednak ciężka praca. Jak przygotowujemy nowy program, to spotykamy się kilka razy w tygodniu. A więc wygląda to tak, że od 8 do 16 jestem w pracy, a od 17 do 23 skaczę, śpiewam i wygłupiam się na próbie. Jeździmy na wszystkie festiwale i często występujemy, nawet 3-4 razy w tygodniu. Chłopaki mają lżej bo jeszcze studiują... taki life.
MSI – W przeciągu jednego zaledwie roku działalności macie na swoim koncie sporą ilość nagród i wyróżnień. Poznała was już chyba cała kabaretowa Polska scena. Co mówią o Was wasi koledzy po fachu?
G.T. - Na jednym z festiwali, Andrzej Poniedzielski (znany satyryk kabaretowy) powiedział, że nawiązujemy stylem do kabaretów okresu międzywojnia. To cudowny komplement! My się z tym zgadzamy!
MSI – Czym Wasz humor różni się od innych, znanych nam kabaretów?
G.T. – My szukamy w kabarecie tradycji. Mamy żywe słowo, żywą muzykę, oryginalny wizerunek, subtelne poczucie humoru i mocne puenty. Stronimy od popkultury i płytkich odniesień do rzeczywistości. O dziwo, zauważaliśmy, że to podoba się zarówno młodej, jak i starszej publiczności. Taki kabaretem chcemy dalej tworzyć... Jak mógł Stasio Tym, to mogę i ja. W końcu obydwaj pochodzimy z Małkini... Oczywiście to o niczym nie świadczy, ale lubię czasem tak sobie zażartować na scenie: urodziłem się w Małkini. Czasem jest reakcja, czasem jej nie ma. Ale to już historia na inny rejs...
SFbBox by website